Liberator GR-S (BZ965) załogi kpt. pil. Zbigniewa Szostaka, która pozuje przed samolotem. Brindisi, początek 1944

Wydana w sierpniu 2006 r. interesująca książka Wojciecha Krajewskiego pt. "Powietrzna walka nad Bochnią", wyjaśnia przebieg i następstwa jednego z najdramatyczniejszych epizodów wojennych na Bocheńszczyźnie. Historia zestrzelenia nad Nieszkowicami Wielkimi polskiego samolotu liberator znalazła również swój oddźwięk w prowadzonym przedsięwzięciu Muzeum Powstania Warszawskiego. To właśnie zachowane szczątki liberatora z Nieszkowic wykorzystane zostały do rekonstrukcji samolotu, który wiele razy latał z baz włoskich z pomocą dla powstania warszawskiego. Warto więc poznać tą fascynującą historię oraz przypomnieć inny podniebny epizod - zestrzelenie nad Łąktą Górną samolotu kapitana Leszka Owsianego.

Wojenny dramat w Nieszkowicach Wielkich

Emblemat Skrzydlata śmierć wychodząca z zasobnika na kadłubie Liberatora i chorągiewki oznaczające kolejne odbyte loty ze zrzutamiW nocy z 14/15 sierpnia 1944 r. w walce powietrznej nad Bochnią został zestrzelony samolot Liberator B24 z polską załogą pod dowództwem kapitana Zbigniewa Szostaka. Samolot wracał do bazy we Włoszech z Warszawy, gdzie załoga dokonała kolejnego zrzutu z zaopatrzeniem i bronią dla walczących od 1 sierpnia powstańców. W drodze powrotnej, gdy liberator nabierał wysokości aby przygotować się do przelotu nad Tatrami, został zaatakowany nad zachodnią częścią Bochni przez nocny myśliwiec niemiecki (wg niektórych relacji przez dwa myśliwce), który trafił serią pocisków w zbiorniki paliwa doprowadzając do pożaru maszyny.

Płonący Liberator. Zapewne podobnie wyglądał samolot trafiony nad Bochnią.Płonący polski samolot przeleciał nad Dołuszycami, Małym Wiśniczem, Kopalinami, Pogwizdowem, Nieprześnią - aż wreszcie eksplodował i runął na wzgórzu w Nieszkowicach Wielkich. Siedmioosobowa załoga próbowała wyskoczyć na spadochronach, ale zbyt niska wysokość sprawiła, iż wszyscy runęli na ziemię. Zginęli: kapitan pilot Zbigniew Szostak, plutonowy pilot Józef Bielicki, kapitan nawigator Stanisław Jerzy Daniel, plutonowy bombardier Tadeusz Dubowski, plutonowy radiooperator strzelec Józef Witek, plutonowy mechanik pokładowy Wincenty Rutkowski. Ten ostatni był jedynym, któremu udało się otworzyć spadochron, ale ostrzelany w powietrzu przez wciąż atakującego myśliwca zginął od kul i spadł na terenie wsi Królówka. Jak się okazuje, polska załoga liberatora padła ofiarą prawdziwego nocnego asa Luftwaffe frontu wschodniego oberleutnanta Gustava Eduarda Francsi, który tej tragicznej nocy zestrzelił jeszcze dwa inne inne alianckie samoloty nad Małopolską. Ogółem w czasie wojny na froncie wschodnim Francsi zestrzelił aż 56 samolotów w 250 nocnych lotach bojowych.

Na miejsce katastrofy przybiegli okoliczni mieszkańcy oraz żołnierze z miejscowego oddziału AK, pod dowództwem kpt. Sasaka pseud. "Wir", którzy starali się zabezpieczyć ciała poległych lotników. Niestety część mieszkańców wsi, żyjąca w okupacyjnej biedzie, dokonała rabunków zwłok, a później także spadochronów i części rozbitego samolotu. Do zwrotu zagrabionych ubrań i rzeczy osobistych wezwał parafian ks. proboszcz z Pogwizdowa Stanisław Kapusta, ale nie przyniosło to pożądanego skutku. Dopiero akcja "dupobicia" zorganizowana w nocy z 16 na 17 sierpnia przez oddział AK, polegająca na wymierzeniu chłosty osobom podejrzanym o grabież, doprowadziła do odzyskania większości zabranych rzeczy.

Pomnik poległych lotników w miejscu katastrofy w Nieszkowicach WielkichKilka godzin po zestrzeleniu samolotu na miejsce katastrofy przybyli Niemcy, którzy zabrali z jego wraku amunicję, radiostację. W trakcie kilku jeszcze wizyt, 15 sierpnia zabrali m.in wieżyczkę strzelecką i wszelkie, przydatne wyposażenie wojskowe. Poległych lotników kazali pochować w szczerym polu, w miejscu katastrofy. Z inicjatywy jednak wspomnianego ks. Kapusty oraz Stefana Sękowskiego, właściciela dworu w pobliskiej Nieprześni, postanowiono wbrew zaleceniom niemieckim zorganizować bohaterskim lotnikom uroczysty pogrzeb. Ich ciała złożono w drewnianych trumnach ufundowanych przez Sękowskiego i przewieziono do drewnianej - istniejącej do dziś - kostnicy na cmentarzu w Pogwizdowie. Uroczystości pogrzebowe odbyły się 17 sierpnia i zgromadziły około 200-300 osób z okolicznych wsi. Teren cmentarza ubezpieczali członkowie AK, którzy ubrani "po cywilnemu" sprawdzali czy od strony Bochni i Wiśnicza nie nadciągają Niemcy. Nad grobami poległych przemawiali ppor. Józef Wieciech ps. "Tamarow" i pchor. Eugeniusz Kowal "Ewka", którzy oddali też po siedem symbolicznych strzałów z pistoletów jako salwę honorową.

Tabliczka z symbolicznej mogiły lotników na cmentarzu w PogwizdowieCiała poległych lotników zostały złożone w dwu ziemnych grobach w południowo-zachodnim narożniku cmentarza. Wkrótce nad mogiłą ustawiono wykonany przez chłopów z Zawady 5-metrowy dębowy krzyż. Taki sam krzyż postawiono na miejscu katastrofy samolotu w Nieszkowicach Wielkich. Dziś na tym miejscu znajduje się odsłonięty w 1992 r. pomnik, złożony z kamiennego krzyża i łopaty śmigła samolotu. Po wojnie brytyjska komisja wojskowa poszukująca mogił poległych lotników, ekshumowała zwłoki lotników i przewiozła do Krakowa. Pogrzebano je na cmentarzu Rakowickim, gdzie spoczywają do dziś. Miejsce ich pierwotnego spoczynku upamiętnia na cmentarzu symboliczna mogiła oraz pamiątkowa tablica w kościele parafialnym w Pogwizdowie. Imię Lotników Polskich nosi też Zespół Szkół Gminnych w Nieszkowicach Wielkich, a 15 sierpnia 2006 r. przy okazji promocji książki "Powietrzna walka nad Bochnią" zorganizowano I Rajd Pamięci Lotników.

Tragedia nad Łąktą Górną

Halifax na lotnisku we WłoszechDrugi, równie dramatyczny, epizod lotniczy na Bocheńszczyźnie miał miejsce w nocy 16/17 sierpnia. Powracający z lotu nad Warszawą samolot Halifax pod dowództwem kapitana Leszka Owsianego został zaatakowany przez niemieckiego myśliwca i szybko tracił sterowność. Kapitan nakazał załodze wyskakiwać na spadochronach w okolicach Leszczyny i Łąkty Górnej. Ponieważ samolot gwałtownie się obniżał nie mogli już z niego wyskoczyć: Leszek Owsiany - pierwszy pilot i Jan Luck - strzelec pokładowy.

Stefan BohanesSamolot wpadł na stodołę chłopską w Dębinie niedaleko wsi Rzezawa pow. Bochnia, stodoła i samolot zaczęły się palić. Na skutek uderzenia samolotu pierwszy pilot doznał złamania ręki, żeber i wstrząsu mózgu. Nieprzytomnego, z płonącego samolotu wyniósł jego kolega - strzelec pokładowy, lecz na skutek zbiegowiska ludzi i nieprzychylnej ich postawy, zmuszony był pozostawić rannego kolegę i ratować się ucieczką do lasu. Pilot został przewieziony do szpitala w Bochni, a następnie Niemcy przewieźli go do szpitala w Krakowie. Do obozu jenieckiego w Łambinowicach przywieziono sierż. Owsianego na noszach. Bardzo powoli powracał do zdrowia. Pod koniec stycznia 1945 r. ewakuowano obóz. Po 7 tygodniach marszu jeńcy dotarli do Kassel. Tam 7 kwietnia oswobodzili ich obóz amerykańscy żołnierze. W drugi dzień świąt Wielkiej Nocy był już Owsiany w Anglii. Po wojnie powrócił do Polski i osiadł wraz z żoną w Mieroszowie pod Wałbrzychem.

Kamienny obelisk z tablicą ku czci poległego Stefana Bohanesa w Łąkcie GórnejNiestety jeden z członków załogi, pochodzący z Tarnowa radiotelegrafista Stefan Bohanes, zginął na polach dworskich w Łąkcie Górnej. Na drugi dzień odbył się jego pogrzeb w Żegocinie. Był on manifestacją miejscowej ludności, która tłumnie wzięła udział. Było dużo wieńców i kwiatów, zwłaszcza od młodzieży. Na cmentarzu w Żegocinie sekcja oddziału B.Ch. "Jastrzębca" pod dowództwem Alojzego Świerkota "Rysia" oddała honorową salwę z automatów. Kilka dni po pogrzebie zgłosił się zawiadomiony przez organizację przyrodni brat zabitego lotnika Marian Matuszewski z Tarnowa, któremu przekazano posiadane przedmioty jako pamiątki po bracie. Po wojnie ekshumowano ciało poległego na brytyjski cmentarz w Krakowie, grób nr 1, rząd A, działka nr 1. Odznaczony był czterokrotnie Krzyżem Walecznych oraz pośmiertnie Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari. W miejscu jego śmierci, przy drodze Łąkta Górna - Ujazd, ustawiono kamienny obelisk z metalową tablicą informującą o jego śmierci i zasługach. Pozostali skaczący szczęśliwie wylądowali i zostali przejęci przez miejscowy oddział AK placówki "Karaś" w Trzcianie. Lotników ukrywano w domu w Trzcianie oraz we dworze w Rdzawie. Z czasem członkowie załogi zestrzelonego "Halifaxa" walczyli w partyzantce, doczekali wyzwolenia i drogą prze Odessę dotarli statkiem do Anglii pod koniec marca 1945 roku.

Oba epizody wojenne stanowią przykład prawdziwego bohaterstwa i poświęcenia dla Ojczyzny przez polskich lotników. Trzeba o nich pamiętać i wiedzę o tych wydarzeniach przekazywać młodszym pokoleniom.

Ważniejsze źródła: