Mieszczanin bocheński z piwem

Nie wiele było w dawnych miastach miejsc, które by skupiały różnorodne formy życia codziennego mieszczan, jak miejskie szynki, gospody i karczmy. Zajmowały się one nie tylko sprzedażą trunków, ale spełniały także rolę hoteli, były miejscem transakcji handlowych, spotkań towarzyskich, zabaw, gier hazardowych, prostytucji, bójek i występków kryminalnych. Liczne wzmianki o tego rodzaju obiektach zachowały się w księgach miejskich Bochni z XVI -XVIII w. Zdają się one wskazywać, że już wówczas w naszym mieście działało zawsze kilka dużych karczem oraz co najmniej kilkanaście mniejszych gospód i szynków

Gospody przeróżne

Miejskie gospody nie wyróżniały się w otoczeniu niczym szczególnym, poza specjalnym oznakowaniem informującym potencjalnego klienta o rodzaju oferowanych trunków. Mieściły się one zazwyczaj w podsieniach mieszczańskich domów, położonych przy rynku i głównych ulicach miasta. Przy każdej niemal ulicy, nad bramami i wejściami do domów wisiały słomiane wiechy, oznaczające sprzedaż piwa. Gospody, w których oferowano wino, oznaczano specjalnymi wieńcami, a amatorzy miodów mogli znaleźć swój ulubiony trunek w domach z krzyżem. Największą popularnością cieszyły się lokale, gdzie sprzedawano piwo, które w okresie staropolskim było napojem powszechnym nie tylko w gospodach, ale i w każdym mieszczańskim domu. Większość tego trunku produkowali miejscowi piwowarzy, których w 1569 r. miało być w naszym mieście...180(!). Oprócz rodzimego, do bocheńskich karczem trafiały również piwa śląskie, które sprowadzano z Wrocławia i Świdnicy. Piwo znajdowało zbyt nie tylko wśród obywateli miasta, lecz także chętnie pili je przyjeżdżający po sól furmani i woźnice. Jego jakość musiała być więc nie najgorsza, skoro ówczesne przysłowie mówiło, że:

gdzie księża, a furmani piją, tam najlepsze piwo...
W karczmie. Obraz Augusta Ludwiga
W karczmie. Obraz Augusta Ludwiga

Przybywająca do miasta bogatsza szlachta najczęściej zatrzymywała się na nocleg w winiarniach. Spośród nich, szczególnie znana była gospoda Macieja Iraszewskiego, który w I połowie XVII w. zaliczał się do najzamożniejszych obywateli miasta. Nie brakowało również szynków z gorzałką, która począwszy od XVI stulecia zaczęła z powodzeniem konkurować z piwem. Oczywiście, w każdej większej gospodzie, goście mogli zaspokoić swój głód, zamawiając pieczywo, nabiał czy mięso. Ulubionym jednak przysmakiem bywalców bocheńskich karczem były solone śledzie. Jak wynika jednak ze wzmianki z 1583 r., można je było sprzedawać tylko w gospodach gdzie gościła szlachta. W mieście spotkać można też było szynki żydowskie, mimo, iż przez cały okres staropolski władze Bochni zabraniały Żydom prowadzenia własnych lokali i upominali ich: 

aby nie szynkowali przeciw prawom miejskim i ku szkodzie i zniszczeniu miasta Króla Jego Mości

Nie zdołano jednak zlikwidować tego procederu, a mieszczanie chętnie odwiedzali tajne żydowskie gospody, w których zamawiali - nie rzadko na kredyt - piwo lub wino. Zdarzało się czasem, że sami członkowie Rady Miasta nie bardzo przejmowali się swoimi uchwałami i zabawiali się w lokalach żydowskich ,jak to czynił burmistrz Bartłomiej Błaszkowicz, który w 1597 r. wywołał awanturę w domu gospodnim Marka Sary i zniszczył po pijanemu znajdujące się tam sprzęty i beczki z winem. Po wygnaniu Żydów z Bochni w 1605 r., przez długi czas nie było w mieście ich szynków. Na większą skalę zaczęły powstawać w wieku XIX oraz w okresie przedwojennym.

Gospody cechowe

Osobne miejsce w bocheńskim szynkarstwie zajmowały gospody cechowe. Cechy rzemieślnicze urządzały swoje gospody najczęściej w domu starszego bractwa (cechmistrza). Wiemy na pewno, że takie lokale posiadały cechy: kowalski, krawiecki, kuśnierski, oracki (rolniczy), piwowarski i szewski. Spisywano w nich różnego rodzaju kontrakty, transakcje i ugody; czasem przechowywano tam również skrzynkę z pieniędzmi brackimi. Członkowie cechu zbierali się na wspólne biesiady, w trakcie których zebrani mogli się napić piwa lub wina, zjeść wspólną wieczerzą, posłuchać muzyk i potańczyć, czy też pogwarzyć o sprawach zawodowych i codziennych troskach. Władze cechu starały się, aby mistrzowie i czeladnicy spędzali swój wolny czas tylko w gospodach cechowych. Dla tych, którzy "rozpustnie sobie poczynając (...), karczmą, kart graniem po gospodach w nocy, tańcem albo konwersację z białogłowami prowadzą" artykuły cechowe przewidywały kary pieniężne.

W karczmie za stołem. Drzeworyt wg rysunku Wojciecha GrabowskiegoSzczególny ruch panował w gospodach w czasie jarmarków i czwartkowych targów. Po załatwieniu większych zakupów, w karczmach odbywał się zwyczajowy "litkup", czyli opijanie transakcji, za co zwykle płacił sprzedawca. Po każdym jarmarku, który był miejscem spotkania dla okolicznej szlachty i chłopów, zabawiali się oni dość długo w miejskich szynkach, racząc się sporą ilością piwa i wódki.

Karczemne awantury

Po wypiciu większej ilości trunku, goście karczemni często wywoływali zwady i bójki. Na kartach ksiąg miejskich znajdujemy całe dziesiątki spraw sądowych o pobicie, poranienie czy nawet zabójstwa. Poturbowani mieszczenie chętnie przedstawiali swoje rany przed sądem i skarżyli ich sprawców. W 1587 r. sąd wójtowsko-ławniczy dokonał oględzin Walentego Zapartowicza, pobitego w gospodzie Wojciecha Sysoła, u którego stwierdził następujące obrażenia:

w wierzchu głowy rana długa niemal na palecz, maczugą przetrącona tak barzo, aż się maczuga od wielkiego gwałtu utrąciła, łokieć na lewej ręce zsiniały i przetrącony

gracze przy stoleCzęsto bijatyki wybuchały w popularnej gospodzie "U Stelmaski". W 1613 r. Stanisław Żaczkowicz "pobiel i połamał" tam Marcina Łąckiego. Krwawym bójkom sprzyjał fakt, że prawie każdy szlachcic czy mieszczanin przychodził do gospody uzbrojony w kord, szablę lub muszkiet. Gdy zabrakło zwyczajnej broni, awanturnicy wykorzystywali mniej wyszukane narzędzia, jak to uczynił niejaki Lisek, który uderzył bawiącego w gospodzie Marcina Brożynę...kłonicą. Do awantur dochodziło także przy grze w kości, a od poł. XVI w. w bocheńskich karczmach pojawiły się również karty. Oszustwa karciane sprawiły, że w 1587 r. bracia Mazurowie pobili Czechowskiego, a innym razem Małgorzata Wypalczykowa wyzywała warzelników żupy bocheńskiej od złodziei, gdy ci okradli z pieniędzy jej męża. 

zabawa w karczmie

Zabawy

W większych gospodach urządzano również zabawy, które odbywały się przeważnie w niedzielę, z wyjątkiem oczywiście postów. Bawiącym się mieszczanom przygrywały orkiestry, złożone przeważnie ze skrzypków i dudziarza. Z hucznych zabaw i tańców słynęły gospody Jaworskiego, Prochnickiego oraz Piotra Sadyki, "gdzie czo niedziela skrzypki w najem miał". 
W 1743 r. muzykanci bocheńscy stworzyli własną organizację zawodową, podobną do rzemieślniczych cechów. Jeden z artykułów statutu bractwa, postanawiał iż jego mistrzowie wyznaczą każdemu muzykantowi gospodę, w której będzie mu wolno grać i za co będzie wpłacał do skrzynki brackiej po 3 grosze. Obcy muzykant, który odważyłby się grać w gospodach, narażał się na konfiskatę instrumentu i wygnanie z miasta. Mimo tych sankcji, do Bochni przybywały grupy grajków góralskich zwanych "podgórczykami", którzy grali w szynkach melodie ludowe, często zapożyczone z Węgier.
Okazją do powszechnej zabawy były mieszczańskie wesela, które ze względów lokalowych urządzano czasem w bardziej obszernych karczmach. Nawet niezamożny mieszczanin starał się, aby owa uroczystość wypadła jak najbardziej okazale. Zapraszano więc na wesela nie tylko rodzinę i znajomych, ale także władze miasta, tj. rajców i burmistrzów. Na mocy odwiecznego zwyczaju tacy goście mogli na koszt kasy miejskiej zafundować gospodarzom kilka garncy wina. Dopiero w 1625 r. wójt bocheński Stanisław Witowski ograniczył ten przywilej, zarządzając, iż odtąd wino można fundować tylko na wesele rajcy.


Lisowczycy przed gospodą. Obraz Józefa BrandtaGospody były też miejscem schronienia dla różnego rodzaju obieżyświatów wojaków, żebraków, "ludzi luźnych" i prostytutek. Przed ich przyjmowaniem przestrzegała kilkakrotnie Rada Miasta, wyznaczając wysokie grzywny dla tych, którzy się do tego postanowienia nie dostosują. Nie brakowało też drobnych złodziei, którzy okradali w gospodach pijanych gości lub nawet samego szynkarza. Nie rzadko też, przepijali tam swoje łupy, jak to uczynił np. Jacenty Wawrzykowicz, który sprzedawszy u Żyda złote pierścionki z obrazu Matki Boskiej Bocheńskiej, przehulał uzyskane pieniądze w gospodzie u Liszkowej (1682 r.) W miejskich gospodach nigdy nie narzekano na brak klientów, i pod tym względem dzisiejsi właściciele niektórych restauracji czy kawiarni, mogliby pozazdrościć dochodów uzyskiwanych przez ich kolegów po fachu sprzed kilkuset lat. Świadczy o tym m.in. wysokość płaconego przez miasto podatku od sprzedanych trunków, który w XVI - XVIII w. należał do jednych z większych w Małopolsce. Temu stanowi rzeczy sprzyjał fakt, iż prawdopodobnie ówczesne lokale otwarte były do późnej nocy, a i mieszczanie mogli sobie pozwolić na znacznie częstsze wizyty w gospodzie niż obecni mieszkańcy naszego miasta.

Bibliografia:

  • J. Paprota, Karczmy bocheńskie. Z dziejów gospodarki i obyczajowości miasta w okresie staropolskim, Rocznik Bocheński, T. III, Bochnia 1995, s. 133-155