Magnacki dwór Kmitów i Lubomirskich z Wiśnicza budził zachwyt wystawnością, liczbą służących i bogactwem codziennego życia. Nie wszyscy jednak wiedzą, że w ich otoczeniu nie brakowało też zwykłych przestępców i czarnych charakterów, egzystujących obok wybitnych ludzi nauki i sztuki.  

szlachecka kompaniaJuż w czasach Piotra V Kmity na wiśnickim zamku, obok pisarzy i artystów, rezydował hufiec złożony z gromady zabijaków i hulaków, wzbudzający w okolicy powszechny lęk i nienawiść. Jak pisze nieznany z imienia autor „Życia Piotra Kmity”:

niektórzy jego dworzanie mu się zaprzedali: a byli to kosterzy, pijacy, marnotrawcy, szalbierze, zabójcy, co się u niego ukrywali, i ci dla samej tylko bezkarności, bez żadnej mu zapłaty służyli...

Większość z nich, jak: Biały, Baranowski, Odoliński czy Szczerba, oskarżona była o różnego rodzaju przestępstwa i unikała odpowiedzialności sądowej tylko dzięki opiece wszechmocnego marszałka.

Nieco później, bo pod koniec XVI w., ze swoich rozbójniczych wyczynów zasłynął pochodzący z Bochni pisarz zamkowy Jan Ślęzakowicz. W Święta Bożego Narodzenia 1583 r. wszczął on awanturę na rynku bocheńskim napadając z nożem w ręku na dom krawca Joachima. Przed niechybną śmiercią uratowali krawca górnicy z żupy solnej, którzy poczęstowali awanturnika sporą porcją kijów. Potem jednak pisarz upiwszy się w gospodzie bachmistrzowej, szalał dalej po rynku, zaczepiał jakąś mieszczkę („igrał z nią”), wreszcie w pijackim zwidzie przeszył mieczem swego konia.

Nie był to chyba jego jedyny występek, skoro w 1599 r. osadzono go w więzieniu pod bocheńskim ratuszem. Uwolnili go stamtąd jego towarzysze z Wiśnicza – Feliks Kint i Andrzej Różański, którzy na czele dwudziestu hajduków zamkowych najechali na ratusz i pobili wielu mieszczan bocheńskich. W czasie ich najazdu na Bochnię, miał zostać postrzelony idący na ratusz trębacz miejski.

W XVII wieku, na dworze wojewody krakowskiego Stanisława Lubomirskiego służył za hajduka niejaki Czechowski. Notoryczny złodziej – przyłapany został wreszcie na kradzieży haftowanych rękawic swojego pana, za co go skazano na chłostę i wygnano z zamku. Po jakimś czasie wrócił jednak do Nowego Wiśnicza, gdzie otworzył gospodę z piwem i winem. Kiedy jednak w 1633 r. okradł z pieniędzy bawiących u niego Węgrów (kupców lub najemnych żołnierzy Lubomirskiego) i nie chciał się do tego czyny przyznać, starosta wiśnicki oddał go katu, który „przygrzał go trochę”, aż ten zwrócił wszystkie pieniądze.

Jeszcze gorszy los spotkał niejakiego Molendę, który skradł srebra stołowe wojewody i ukrył je, nie podając źródła pochodzenia, u swojego szwagra. Ten, urządzając kiedyś przyjęcie, wydobył srebrne naczynia. Przypadkowo znalazł się tam sługa Lubomirskiego, który poznał „ono srebro” i doniósł o tym służbo dawcy. Wściekły wojewoda uwięził Molendę, dał mu jednak szansę rehabilitacji i poprawy, nakazując mu wstąpić do klasztoru karmelitów bosych. Gdy ten jednak odmówił, „posłał w skok po kata” i kazał go ściąć.

Szczególnie dużo w służbie panów na Wiśniczu spotykamy „pseudoszlachciców” czyli chłopów i mieszczan podających się bezprawnie za szlachtę.  Bystry obserwator tego zjawiska, szlachcic małopolski Walerian Nekanda Trepka, ubolewał nad pobłażliwością Lubomirskich i skrupulatnie notował nazwiska prawdziwych lub domniemanych oszustów w swojej „Księdze chamów”. Fałszywi waszmościowie dzięki łasce pańskiej dorabiali się znacznego majątku i z czasem zdawali się zapomnieć o swym plebejskim pochodzeniu. Nic więc dziwnego, że Stanisław Lubomirski w przypływie złości miał mawiać do jednego z nich:

A chłopie, jużeś to zapomniał, żeś ty chłop, ze mnieś powstał (..), a nie wynoś się ze mną zarówno i ze stanem szlacheckim.

Z kolei inny sługa, o nazwisku Pińczowski, szukał poparcia dla swojego rzekomego szlachectwa wśród gości wiśnickich szynków i gospód. Miał on mianowicie, częstować każdego winem, kto rzekł mu – Waszmość szlachcic!. Trudno więc dziwić się, że nie brakowało mu nigdy kompanów-pochlebców spragnionych darmowego trunku i bajań naiwnego „szlachcica”.