1555 r. Palenie czarownic w Regenstein. Obrazek z druku ulotnego z połowy XVI wieku wydany w Norymberdze

Procesy o czary to jedna z najciekawszych, ale i jednocześnie najciemniejszych kart naszej historii. Kobiety, posądzone o czary i współpracę z diabłem, sądy miejskie skazywały na śmierć - najczęściej przez spalenie żywcem na stosie. Nie inaczej było w Bochni i okolicznych miasteczkach w XVII -XVIII wieku. Ocenia się, że w samej tylko Bochni, spośród około 30 niewiast oskarżonych o czary i torturowanych, ponad połowę spalono na rynku. Z kolei w Wiśniczu wyroki śmierci na czarownicach wykonywano na granicy miasta z Królówką.

Jedną z pierwszych spraw sądowych dotyczących czarów w Bochni był proces szynkarki Smokowej z 1603 r., która wysłała swego syna po dzbanek piwa do konkurencyjnej gospody Zofii Świderskiej. Następnie przyniesione piwo wylała na swą wiechę (rodzaj szyldu informującego o wyszynku). Konkurentka oskarżyła ją o czary, ale sąd ostatecznie dał wiarę zapewnieniom oskarżonej, że po cudze piwo posłała dlatego, że własne uważała za niedobre, na wiechę natomiast wylała nie piwo, ale wodę święconą. Prawdopodobnie jednak, owo lanie piwa na wiechę rzeczywiście miało miejsce i wiązało się z przesądem zapewniającym lepsze utargi w gospodzie (praktyka znana z "Młota na czarownice")

Mniej szczęścia miała oskarżona o czary Regina Wierzbicka i jej dwie koleżanki - Maryna Mazurkowa i Borucina z Niedar nad Wisłą. Wszystkie trzy zostały w 1679 r. oskarżone o dzieciobójstwo. Przypalona na torturach Wierzbicka przyznała, że kupiła od pewnego człowieka niemowlę, aby upozorować swe macierzyństwo i w ten sposób zmusić nieczułego na jej zaloty Bartosza Ogrodnika do małżeństwa. Gdy nie pomogły jej czary, podrzuciła niemowlę Ogrodnikowi, który za namową Boruciny zabił je, a ta wypruła z niego żyły, z których sporządziła czarodziejskie maści. Wg zeznań wspomnianej Wierzbickiej, Borucina nasmarowawszy się tymi maściami, poleciała na spotkanie z diabłem...

Kobieta oskarżona o czary w średniowieczu. Reprod. fot. rysunku. Autor: E. Deschamps XIX w. Wikimedia Commons/dp Te fantastyczne zeznania były efektem wielkiego cierpienia w czasie tortur (najczęściej tzw. "ciągnienia"- czyli wyciągania goleni ze stawów lub przypalania żywcem), które sprawiały, że oskarżona zmyślała niestworzone historie, byle tylko uwolnić się od dalszych tortur. Co gorsza - często torturowane kobiety podawały nazwiska innych, rzekomo razem z nimi parających się czarami. Na przykład, torturowana przed sądem w Wiśniczu w 1688 r. Jadwiga Marcowa powołała aż 15 kobiet z okolic Bochni na swe wspólniczki. Dwóm pochodzącym z Kłaja: Jadwidze Talerzynie i Reginie Wojciechowskiej zarzucano odbieranie krowom mleka i palenie kamyków na grad. Większość z nich straciła życie na stosie. W dodatku jedna z nich, poddana przed śmiercią mękom, oskarżyła o czary i diabelskie sabaty kolejne sześć kobiet. Na koniec Regina Wojciechowska z Kłaja - ostatnia z oskarżonych - podała jeszcze nazwiska trzech rzekomych jej wspólniczek.

Badanie oskarżonych o czary odbywało się w Bochni w podziemiach ratusza, w specjalnie do tego przygotowanej izbie tortur. Podobnie było w Wiśniczu, z tym, że tam część spraw sądowych odbywała się na zamku. Męki prowadził kat, który też wykonywał wyroki śmierci na oskarżonych kobietach. W Bochni miało to miejsce na rynku, w sąsiednim Wiśniczu na granicy miasta z Królówką. Wiadomość o sądzeniu czarownicy rozchodziła się błyskawicznie. Na miejsce stracenia wspólniczki diabła schodziły się tłumy, by wziąć udział w niecodziennym widowisku. Reakcją zebranej ludności była radość, że jeszcze jedna pomocnica szatana ginie w płomieniach...

próba wody czarownicyCzęsto, zanim przystąpiono do tortur, odbywało się tzw. "pławienie", czyli osadzenie oskarżonej w beczce lub związanej w tzw."kozła" i spuszczenie na wodę. Jeśli kobieta od razu nie tonęła (a prawa fizyki  i kilka spódnic i fartuchów sprawiały, że tak się najczęściej działo) to znaczyło to, że diabeł nie pozwala jej utonąć, jest więc z nim w zmowie. Wg ustnej tradycji bocheńskie wspólniczki szatana miały być pławione w stawie na Wójtostwie, widocznym jeszcze na starych, austriackich mapach.

Oskarżenie o czary często padały na zielarki lub kobiety próbujące leczyć różne dolegliwości korzystając ze specyfików, które dziś wywołują u nas konsternację. W lutym 1689 r. przed sądem w Nowym Wiśniczu toczył się proces Justyny Rabiaszki Sukienniczki, wdowy po Jakubie Rabiaszu Sukienniku, oskarżonej przez ławnika Walentego Chmielowskiego o porwanie sprzed jego domu w dzień łajna od ocielonej krowy. Oskarżona o czary, trzykrotnie męczona, tłumaczyła, że łajno potrzebne jej było do wysuszenia i zmieszania z wódką jako specyfik na duszności. Z kolei zbieraną o świcie rosą przemywała bolące oczy, wierząc, że to jej pomoże pozbyć się dolegliwości. Sąd nie dał jednak wiary zeznaniom Justyny i mimo wytrzymania trzykrotnych tortur (!) skazał ją na śmierć przez ścięcie mieczem, a następnie spalenie ciała.

Mimo oficjalnej uchwały sejmowej z 1776 r. zakazującej sądom rozpatrywanie spraw o czary, wiara w działalność czarownic była jeszcze długo rozpowszechniona wśród prostego ludu. Jeszcze pod koniec XIX w. mieszkańcy wsi nadrabskich powszechnie wierzyli w odbieranie mleka krowom przez wspólniczki diabła i zlecali na to ostudzenie mlekiem rozgrzanej do czerwoności podkowy. Znacznie później, bo w 1939 r. (XX wiek!) o czary i odbieranie mleka krowom posądził swoją sąsiadkę jeden z mieszkańców Żegociny. Tym razem jednak, sąd w Wiśniczu wyśmiał ciemnego oskarżyciela.

Ważniejsza literatura:

  • A. Stachoń, Wspólniczki diabła. Czarownice z Bochni, Wiśnicza, Uścia Solnego i okolicznych wsi [w:] Rocznik Bocheński, T. III 1995, s. 157-180
  • Acta Maleficorum Wisniciae (1629-1665). Księga złoczyńców Sądu Kryminalnego w Wiśniczu, oprac. W. Uruszczak, I. Dwornicka, Kraków 2003
  • W. Uruszczak, B. Migda, A. Karabowicz, A. Uruszczak, Księga Czarna Złoczyńców Sądu Kryminalnego w Wiśniczu (1665-1785), Kraków 2010